Strona:PL Balzac - Fałszywa kochanka; Podwójna rodzina.djvu/99

Ta strona została przepisana.

znaczy swoich poddanych, jakgdyby chcąc im zostawić tą pociechę, aby się mogli poznać braterskiem okiem i zjednoczyć dla obrony.
Upał był tak wielki, a przechodzień tak roztargniony, że przechodząc tą niezdrową ulicą, nie włożył kapelusza. Karolina zauważyła surowe czoło, rysujące się pod zaczesanemi w szczotkę włosami. Spojrzenie młodej dziewczyny ożywiło się zrazu niewinną ciekawością, ale złagodniało w miarę jak przechodzień oddalał się krokiem ostatniego krewniaka zamykającego kondukt. Żywe, ale pozbawione uroku wrażenie, jakiego doznała Karolina na widok tego człowieka, nie było podobne do żadnego z wrażeń, jakie budzili w niej inni przechodnie. Pierwszy to raz współczucie jej tyczyło kogo innego, niż jej samej lub matki. Nie odpowiedziała nic na dziwaczne kombinacje w jakie zapuściło się niecierpliwiące gadulstwo starej; przeciągała w milczeniu długą igłę przez napięty tiul, żałując, że nie dość przypatrzyła się nieznajomemu. Czekała jutra, aby sobie wyrobić o nim ostateczne zdanie. Pierwszy to raz także ktoś nieznajomy obudził w niej tyle refleksji. Zazwyczaj odpowiadała jedynie smutnym uśmiechem na domysły matki, która w każdym przechodniu spodziewała się znaleźć dla córki protektora. Jeżeli te niebacznie podsuwane myśli nie obudziły w niej żadnej złej intencji, obojętność Karoliny trzeba przypisać owej wytężonej i koniecznej niestety pracy, która zużywała siły jej szacownej młodości. Praca ta musiała niechybnie skazić z czasem blask jej oczu, wydrzeć białym licom ich delikatne