— Tak, panie, rzekł w końcu oficer. Pewny iż poznałem w sobotę wieczór w panu de Funcal owego Ferragusa, którego policja uważa za nieboszczyka, natychmiast skierowałem na jego ślady sprytnego szpiega. Wróciwszy do domu, przypomniałem sobie szczęśliwie nazwisko pani Meynardie, z listu owej Idy, domniemanej kochanki mego kata. Zbrojny tą jedną informacją, wysłannik mój zdał mi rychło sprawę z tej okropnej przygody, w dociekaniu prawdy bowiem zmyślniejszy jest niż sama policja.
— Panie, odparł Julian, nie mogę panu dziękować za to zwierzenie. Zapowiada mi pan dowody, świadków: będę ich oczekiwał. Będę odważnie dochodził prawdy w tej dziwnej sprawie, ale pozwoli mi pan wątpić, póki oczywistość faktów nie będzie stwierdzona. W każdym razie otrzyma pan zadośćuczynienie; rozumie pan chyba, że między nami jest ono konieczne.
Julian wrócił do domu.
— Co tobie? spytała żona. Blady jesteś jak śmierć!
— Zimno jest, rzekł idąc wolnym krokiem przez ten pokój gdzie wszystko mówiło o szczęściu i miłości, ten pokój tak cichy w którym zbierała się mordercza burza.
— Nie wychodziłaś dzisiaj? dodał machinalnie na pozór.
Zapytanie to podsunęła mu niewątpliwie ostatnia z tysiącznych myśli, które wplotły się tajemnie w jego zadumę, trzeźwą mimo iż trawioną szałem zazdrości.
— Nie, odparła z fałszywym akcentem prostoty.
W tej chwili, Julian ujrzał w gotowalni żony kilka
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/103
Ta strona została przepisana.