Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Na te słowa, komandor poruszył się na krześle.
August zadzwonił.
— Justyna niema w domu, wykrzyknął widam z pośpiechem który zdradzał wiele rzeczy.
— To cóż, rzekł żywo August, służba wie gdzie on jest, któryś wsiądzie szybko na konia i poszuka go. Służący wuja jest w Paryżu, nieprawdaż? Znajdziemy go.
Komandor był widocznie pomieszany.
— Justyn nie przyjdzie, mój chłopcze, rzekł starzec. Nie żyje. Chciałem ukryć przed tobą ten przypadek, ale...
— Nie żyje! wykrzyknął p. de Maulincour, nie żyje? Kiedy? jak?
— Wczoraj, w nocy. Poszedł gdzieś na kolacyjkę z dawnemi przyjaciółmi i zapewne się upił; przyjaciele, pijani jak on, zostawili go śpiącego na ulicy, ciężki wóz przejechał go wpół...
— Zbrodniarz nie chybił! Zabił go od pierwszego zamachu. Ze mną był mniej szczęśliwy, musiał zaczynać na nowo cztery razy.
Julian sposępniał i zadumał się.
— Nie dowiem się tedy nic, wykrzyknął po długiej pauzie. Pański lokaj poniósł może słuszną karę! Czy nie przekroczył pańskich rozkazów spotwarzając moją żonę wobec niejakiej panny Idy, której zazdrość obudził, aby ją podjudzić na nas?
— Och, panie, w mojem uniesieniu zostawiłem mu w stosunku do pani Desmarets wolną rękę.
— Panie! wykrzyknął mąż podrażniony.
— Teraz, proszę pana, odparł oficer nakazując