— Zmieniłem zdanie, proszę pani, daję pani jedynie trzysta franków dożywocia. Ten sposób załatwienia sprawy bardziej mi odpowiada. Ale daję zato pięć tysięcy gotówką. Czy pani nie woli tak?
— Ba, oczywiście, proszę pana.
— Będzie pani swobodniejsza, może pani bywać w Ambigu-Comique, u Frankoniego; wszędzie gdzie pani zechcę, dorożką.
— E, ja nie lubię Frankoniego, względem tego że tam nic nie gadają. Ale jeżeli się godzę, proszę pana, to przez myśl o mojej córce. Nie będę musiała jej pompować. Biedna mała, mimo wszystko ja jej nie żałuję tego, że sobie trochę użyje. Młodość powinna się wybawić, proszę pana! jeżeli tedy mi pan ręczy, że nie wyrządzę szkody nikomu...
— Nikomu, powtórzył Julian. Ale w jaki sposób pani się weźmie do tego?
— Ano tak, proszę pana: dam panu Ferragusowi dziś wieczór trochę polewki z makówek, poczciwina będzie dobrze spał po tem, a potrzebuje tego, względem tych swoich cierpień, bo on strasznie cierpi, niebożątko! Ale też, powiedz mi pan, co to za pomysł dla zdrowego człowieka? Palić sobie grzbiet poto, aby się pozbyć jakichsiś bólów, które go dręczą ledwie co dwa lata! Wracając do naszej sprawy, mam klucz sąsiadki, której mieszkanie leży nad mojem; jeden pokój przylega do izdebki gdzie sypia pan Ferragus. Wyjechała na wieś na dziesięć dni. A więc, jeżeli się zrobi w nocy dziurę w ścianie, będzie pan mógł ich widzieć i słyszeć jak na dłoni.
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/137
Ta strona została przepisana.