Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Biedny mój Julu, los jest mocniejszy od nas, a ja nie jestem wspólniczką mego losu. Wyjdę jutro.
— O której? spytał Julian.
— O wpół do dziesiątej.
— Klemencjo, odparł Desmarets, bądź bardzo ostrożna, poradź się doktora Desplein i starego Haudry.
— Poradzę się tylko mego serca i mojej duszy.
— Zostawiam ci swobodę, zajdę do ciebie aż w południe.
— Nie dotrzymasz mi towarzystwa dziś wieczór? Nie jestem już cierpiąca...
Załatwiwszy swoje sprawy, Julian wrócił do żony, wiedziony nieprzepartym pociągiem. Miłość jego była silniejsza niż wsystkie cierpienia.
Nazajutrz, koło dziewiątej, Julian wymknął się z domu, pobiegł na ulicę des Enfants-Rouges, przebył schody i zadzwonił do pani Gruget.
— A, słowny z pana człowiek, punktualny jak jutrzenka. Niech pan wejdzie, rzekła szmuklerka poznając go. Przygotowałam dla pana filiżankę kawy ze śmietanką, wrazie gdyby... dodała skoro drzwi się zamknęły. Och! prawdziwa śmietanka, w moich oczach wydojono krówkę w oborze, którą mamy na targu des Enfants Rouges.
— Dziękuję pani, nie, nic. Zaprowadź mnie pani...
— Dobrze, dobrze, drogi panie. Chodź pan tędy.
Wdowa zaprowadziła Juliana do izdebki nad jej pokojem i pokazała mu tryumfalnie otwór wielkości dwufrankówki, wykonany w nocy w miejscu odpowiadającem najwyżej położonej różyczce na tapecie