nasz ukochany brat, ty jesteś benjaminkiem naszej bandy; wiesz o tem.
— Bądź zdrów! pilnuj dobrze tego Maulincour.
— Bądź co do tego bez obawy.
— Hej! margrabio! zakrzyknął stary galernik.
— A co?
— Ida zdolna jest do wszystkiego po wczorajszej scenie. Jeżeli się rzuciła w wodę, nie ja z pewnością będę ją łowił, tem lepiej dochowa sekretu mego nazwiska, jedynego jaki posiada; ale czuwaj nad nią, bo, ostatecznie, to dobra dziewczyna.
— Dobrze.
Nieznajomy wyszedł. W dziesięć minut później, nie bez gorączkowego dreszczu, Julian usłyszał szelest jedwabnych sukni i prawie że poznał kroki swej żony.
— I cóż, ojcze, rzekła Klemencja, biedny mój ojcze, jak się miewasz? Cóż za bohaterstwo!
— Pójdź, moje dziecko, odparł Ferragus, wyciągając ku niej rękę.
Klemencja podała mu czoło, które ucałował.
— No i co, co tobie, biedna mała? Jakieś nowe zmartwienia?
— Zmartwienia, ojcze! ależ to śmierć twojej córki, którą tak kochasz. Tak jak ci pisałem wczoraj: trzeba koniecznie, abyś w swojej głowie, tak bogatej w pomysły, znalazł jakiś sposób zobaczenia się dziś jeszcze z moim biednym Julem. Gdybyś wiedział, jaki on był dobry dla mnie, mimo podejrzeń na pozór tak usprawiedliwionych! Ojcze, moja miłość to moje życie. Czy chcesz patrzeć na mą śmierć? Och! dużo
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/142
Ta strona została przepisana.