Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/150

Ta strona została przepisana.

wyszedł, Julian nie zadał mu ani jednego pytania; wystarczył mu gest.
— Wezwij pan na konsylium lekarzy, do których masz największe zaufanie. Mogę się mylić.
— Doktorze, błagam, niech mi pan powie prawdę. Jestem mężczyzną, potrafię jej wysłuchać; jest to zresztą dla mnie rzecz niezmiernej wagi dla uregulowania pewnych rachunków...
— Żona pańska jest stracona, odparł lekarz. Jest tu cierpienie moralne, które uczyniło postępy i które komplikuje jej stan fizyczny, już sam przez się niebezpieczny, ale jeszcze powikłany przez nieostrożność. To wstawanie boso w nocy... wyjście, którego zabroniłem; pieszo wczoraj, dorożką dziś... Chciała się zabić. Jednakże wyrok mój nie jest nieodwołalny, mamy za sobą młodość, siłę nerwową zdumiewającą... Trzebaby postawić wszystko na kartę... trzebaby jakiejś gwałtownej reakcji; ale ja nigdy nie zdobędę się na to; nie doradzałbym nawet, i na konsylium sprzeciwię się stanowczo.
Julian wrócił do sypialni. Jedenaście dni i jedenaście nocy siedział przy łóżku, zażywając snu jedynie w dzień, z głową opartą o posłanie żony. Nigdy żaden człowiek dalej nie posunął starań i poświęcenia. Nie ścierpiał, aby ktoś oddał chorej najlżejszą posługę; wciąż trzymał ją za rękę, jakgdyby chciał w ten sposób udzielić jej życia. Przechodził męki niepewności, zwodne nadzieje, spokojne dni, polepszenia, kryzys, słowem okropne wahania śmierci która zbliża i oddala rękę — ale uderza. Pani Julianowa wciąż znajdowała siłę aby się uśmiechać do męża;