Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/151

Ta strona została przepisana.

współczuła z nim, wiedząc że niebawem zostanie sam. Była to podwójna agonia; życia i miłości; ale życie słabło i uciekało a miłość rosła. Przyszła straszna noc i Klemencja popadła w malignę, poprzedzającą zawsze śmierć u młodych istot. Mówiła o swej szczęśliwej miłości, o swoim ojcu, powtarzała zwierzenia matki na łożu śmierci i obowiązki jakie jej nałożyła. Szamotała się nie z życiem, ale ze swą miłością, której nie chciała porzucić.
— Spraw, Boże mój, mówiła, niech on nie dowie się, że chciałabym aby umarł ze mną.
Julian, nie mogąc znieść tego widoku, znajdował się w tej chwili w sąsiednim salonie i nie słyszał życzeń którym byłby posłuszny.
Kiedy kryzys minął, pani Julianowa odzyskała siły. Nazajutrz była znów piękna, spokojna; rozmawiała, miała nadzieję, przystroiła się tak jak lubią się stroić chorzy. Następnie chciała być sama przez cały dzień, wyprawiła męża prośbami powtarzanemi tak usilnie, że spełnia się je tak, jak się spełnia prośby dzieci. Zresztą dzień ten potrzebny był Julianowi. Poszedł do pana de Maulincour, aby zażądać umówionego niegdyś między nimi śmiertelnego pojedynku. Nie bez wielkich trudności dotarł do sprawcy nieszczęścia; ale, słysząc że chodzi o sprawę honorową, widam uległ przesądom które zawsze władały jego życiem. Wprowadził Juliana. Desmarets szukał oczyma barona de Maulincour.
— Och, tak, to on, rzekł komandor pokazując człowieka siedzącego w fotelu przy kominku.
— Kto, Julian? rzekł umierający złamanym głosem.