w tem spojrzeniu. Błysk wściekłości przemknął przez oczy Ferragusa.
— To ty ją zabiłeś! pomyślał.
— Czemuście mi nie zaufali? zdawał się odpowiadać mąż.
Scena ta była podobna spotkaniu dwóch tygrysów, które, przyjrzawszy się sobie, po chwili wahania, nie wydawszy nawet ryku, uznają walkę za bezcelową.
— Jacquet, rzekł Julian, zająłeś się wszystkiem?
— Wszystkiem, odpowiedział urzędnik, ale wszędzie uprzedzał mnie jakiś człowiek, który wydawał zlecenia i płacił.
— Wydziera mi swoją córkę! wykrzyknął mąż w gwałtownym przystępie rozpaczy.
Rzucił się do pokoju żony, ale ojca już nie było. Złożono Klemencję do ołowianej trumny, robotnicy gotowali się zalutować wieko. Julian uciekł przerażony tym widokiem, odgłos młota, którym posługiwali się ci ludzie, sprawił, iż machinalnie zalał się łzami.
— Jacquet, rzekł, została mi po tej straszliwej nocy jedna myśl: jedna jedyna, ale myśl którą chcę ziścić za wszelką cenę. Nie chcę, aby Klemencja leżała na paryskim cmentarzu. Chcę ją spalić, zebrać popioły i zachować je. Nie mów mi ani słowa o tej sprawie, ale urządź tak, aby się powiodła. Ja się zamknę w jej pokoju i zostanę tam aż do chwili wyjazdu. Ty jeden wejdziesz tutaj, aby mi zdać sprawę z twoich starań... Idź, nie oszczędzaj niczego.
Tego samego rana, ciało Klemencji, wystawione
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/161
Ta strona została przepisana.