spuszczono trumną w tą ziemią tak poetyczną swoją prostotą, zapadał zmrok; grabarz znalazł się rychło sam. Zasypując rów zatrzymywał się chwilami aby patrzeć przez mur na gościniec; była chwila gdy, z ręką wspartą na łopacie, spoglądał na Sekwaną która przyniosła mu to ciało.
— Biedna dziewczyna! wykrzyknął jakiś człowiek który zjawił się nagle.
— Przestraszył mnie pan! rzekł grabarz.
— Czy było nabożeństwo za tą którą grzebiecie?
— Nie, proszą pana. Ksiądz proboszcz nie chciał. To pierwsza osoba, którą tu grzebiemy, nienależąca do parafji. Tutaj wszyscy się znają. Czy może pan?...
Oho, już poszedł!
Kilka dni upłynęło, kiedy czarno ubrany człowiek zjawił się w domu Juliana i nie starając się z nim widzieć, złożył w pokoju jego żony wielką porfirową urną, na której widniały te słowa:
CONJUGI MOERENTI
FILIOLAE CINERES
RESTITUIT,
AMICIS XII JUVANTIBUS
— Cóż za człowiek! rzekł Julian zalewając się łzami.
Tydzień wystarczył agentowi giełdowemu na spełnienie wszystkich życzeń żony i na uporządkowanie swoich spraw; sprzedał swoją kancelarją bratu Mar-