Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/180

Ta strona została przepisana.

Teresy, a Karmelici założyli klasztor. Wielkie momenty życia są tam uzmysłowione przez dzwony, które dzwonią bez ustanku w tej pustyni, i dla matki która rodzi, i dla dziecka które przychodzi na świat, i dla występku który kona, i dla robotnika który umiera, i dla dziewicy która się modli, i dla starca któremu zimno, i dla geniusza który się myli. Następnie, o dwa kroki dalej, jest cmentarz Mont-Parnasse, który raz po raz ściąga ubogie kondukty z dzielnicy Saint-Marceau. Esplanadę tę, z której oko obejmuje Paryż, opanowali gracze w kręgle, stare, bezkrwiste, dobroduszne twarze, zacni ludzie, sukcesorowie naszych przodków. Fizjognomje ich można porównać jedynie z fizjognomjami ich publiczności, ruchomej galerji która śledzi ich gesty. Człowiek, który stał się od kilku dni obywatelem tej odludnej dzielnicy, przyglądał się pilnie graczom; była to niewątpliwie najwybitniejsza postać w tej grupie, która, gdyby wolno było zestawić Paryżan z rozmaitemi klasami zoologji, należałaby do gatunku mięczaków. Nowoprzybyły posuwał się sympatycznie wraz ze świnką, małą kulką która służy za wytyczny punkt partji, i skupia całe zainteresowanie; wspierał się o drzewo kiedy się świnka zatrzymywała; następnie, z tą samą bacznością z jaką pies śledzi ruchy pana, patrzał na kule lecące w powietrzu lub toczące się po ziemi. Rzeklibyście upiorny duch świnki. Nie mówił nic, a gracze w kulki, najwięksi fanatycy jacy kiedy istnieli wśród wyznawców jakiejkolwiek religji, nigdy nie przerywali mu tego upartego milczenia; bystrzejsi uważali go za głuchoniemego. W razie gdy trzeba