Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Wierzytelność Coutelier, rzekł Maksym, który znał swoje interesy, jak pilot zna swoje wybrzeże.
— Tak, panie hrabio, odparł Cerizet z ukłonem. Przychodzę się dowiedzieć, jakie są intencje pana hrabiego?
— Zapłacę ten dług jedynie wtedy, kiedy mi się spodoba, odparł Maksym dzwoniąc na kamerdynera. Imć Claparon jest bardzo zuchwały! śmieć odkupywać mój dług, nie poradziwszy się mnie! Bardzo mi przykro za niego... przez długi czas sprawował się tak dobrze jako manekin moich przyjaciół. Mawiałem o nim: „Doprawdy, trzeba być idjotą, aby służyć za tak nędzną płacę i z takiem oddaniem ludziom, którzy się opychają miljonami“. No i daje mi dowód swojej głupoty!... Tak, tak, ludzie warci są swego losu, jednemu korona na głowę, drugiemu kula w łeb; jeden miljonerem drugi portjerem, wszystko jest sprawiedliwe. Cóż pan chce, drogi panie? Ja nie jestem królem, ja jestem wierny moim zasadom. Jestem bez litości dla tych, którzy mnie narażają na koszta, albo którzy nie znają form przyzwoitego wierzyciela. Suzon, moja herbata! Widzisz tego pana?... rzekł do kamerdynera. Tak, mój stary, dałeś się złapać. Ten pan, to wierzyciel, powinieneś to był poznać po jego butach. Ani moi przyjaciele, ani obcy którzy mnie potrzebują, ani moi wrogowie nie przychodzą do mnie piechotą. Mój drogi panie Cerizet, pan rozumie! Nie będziesz pan już wycierał swoich butów o mój dywan, rzekł spoglądając na błoto, które bieliło się na podeszwach przeciwnika... Wyrazi pan w mojem imieniu współczucie temu biednemu