wystarczyły aby Julian Desmarets zakochał się bez pamięci. Szczęściem, skupiony ogień tej tajemnej miłość, zdradził się naiwnie przed tą, która go zrodziła. Wówczas te dwie istoty pokochały się głęboko. Aby wszystko wyrazie w jednem słowie, wzięli się bez wstydu oboje za ręce, wśród ludzi, niby dwoje dzieci, rodzeństwo, gdy chcą przebyć tłum; i każdy czyni im miejsce, patrząc na nie z podziwem. Młoda osoba znajdowała się w okropnem położeniu, w jakie egoizm rodziców wtrąca czasem dzieci. Nie miała nazwiska, a jej imię, Klemencja, jej wiek, stwierdzone były publicznym aktem. Co się tyczy majątku, był prawie żaden, Julian był uszczęśliwiony, dowiadując się o tych niedolach. Gdyby Klemencja należała do jakiejś możne, rodziny, zwątpiłby o tem by mógł uzyskać jej rękę; ale była biednem dziecięciem miłości, owocem jakiejś strasznej cudzołożnej namiętności.
Pobrali się. Tu zaczęła się dla Juliana serja pomyślnych wydarzeń. Wszyscy zazdrościli jego szczęściu a zawistni zarzucali mu że ma tylko szczęście nie licząc za nic jego charakteru i odwagi. W kilka dni po zamęściu Klemencji, matka jej, która publicznie uchodziła za jej chrzestną matkę, poleciła Julianowi aby kupił kancelarję agenta giełdowego, przyrzekając się wystarać o potrzebny fundusz. W owym czasie kancelarję taką można było nabyć niezbyt drogo. Wieczorem, w salonie jego pryncypała, bogaty kapitalista zaproponował Julianowi, na rekomendacje owej damy, niezmiernie korzystną kombinację, dostarczył mu potrzebnych funduszów, i zaraz nazajutrz uszczęśliwiony dependent kupił kancelarję swego szefa.
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/50
Ta strona została przepisana.