zapewne nie jestem godny. Ale pani może mieć tylko szlachetne tajemnice; sądzi pani zatem że byłbym zdolny żartować z rzeczy godnych szacunku?
— Owszem, rzekła, i pan i wszyscy. Śmiejecie się z naszych najczystszych uczuć: brukacie je. Zresztą nie mam tajemnic. Mam prawo kochać mego męża wobec świata, mówię to, dumna z tego jestem; i, jeżeli pan będzie drwił ze mnie skoro panu powiem że tańczę tylko z nim, będę miała najgorszą opinię o pańskiem sercu.
— Nigdy, od dnia ślubu nie tańczyła pani z kim innym niż z mężem?
— Nigdy. Jego ramię jest jedynem na którem się oparłam; nigdy nie czułam dotknięcia innego mężczyzny.
— Nawet lekarz nie badał pani pulsu?
— Widzi pan, już pan sobie drwi.
— Nie, pani; podziwiam i rozumiem. Ale pani pozwala słyszeć swój głos, ale pozwala się pani oglądać, ale... słowem pozwala pani naszym oczom podziwiać...
— Ach, to moja rozpacz, przerwała. Tak, chciałabym aby kobieta mogła żyć ze swoim mężem jak para kochanków; wówczas...
— Zatem dlaczego pani była, przed kilku godzinami, pieszo, przebrana, na ulicy Soly?
Co to jest ulica Soly? spytała.
I głos jej, tak czysty, nie zdradził żadnego wzruszenia; żaden muskuł twarzy nie drgnął, nie zaczerwieniła się, zachowała spokój.
— Jakto! nie była pani na drugiem piętrze w domu
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/55
Ta strona została przepisana.