glądających oknem; i milczący, który spogląda we wszystkie okna, na wszystkie piętra; i spekulant zbrojny w sakwę lub obarczony pakunkiem, oceniający deszcz z punktu strat i zysków; i uprzejmy, który wpada jak bomba mówiąc: „Och, cóż za czas, moi państwo“! i kłania się wszystkim; wreszcie prawdziwy mieszczuch paryski, człowiek z parasolem, znawca odmian atmosferycznych, który przewidział ulewę, wyszedł mimo ostrzeżeń żony, i spoczywa obecnie na krześle odźwiernego.
Zależnie od swego charakteru, każdy członek tego przygodnego towarzystwa spogląda w niebo, skacze z kamienia na kamień aby się nie zabłocić, lub dlatego że się spieszy, lub ponieważ widzi że inni idą mimo wiatru i wody; lub ponieważ dziedziniec domu gdzie się schronił jest wilgotny i grozi tem pewniejszym katarem. Z deszczu pod rynnę, jak mówią. Każdy ma swoje pobudki. Zostaje jedynie człowiek przezorny, człowiek, który, nim puści się w drogę, chce doczekać paru błękitnych okienek między poszarpanemi chmurami.
Maulincour schronił się tedy, wraz z całą galerją rozmaitych typów, do sieni wielkiego domu, którego dziedziniec podobny był do wielkiego komina. Wśród tych wilgotnych i zielonkawych murów było tyle rynien i ścieków i tyle pięter w czterech oficynach, iż rzekłbyś wodotryski w Saint-Cloud! Woda spływała ze wszystkich stron; kipiała, pieniła się, szumiała; czarna, biała, niebieska, zielona; skrzypiała, kłębiła się pod miotłą odźwiernej, starej bezzębnej baby, oswojonej z ulewą, która pozwalała jej wymieść na ulicę
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/60
Ta strona została przepisana.