robił wrażenie wpół obłąkanego. Widać było, że nie ma koszuli. Brodę miał długą. Nędzny czarny krawat, zużyty, podarty, okalał wydatną, silnie pomarszczoną szyję, splecioną z żył grubych jak postronki. Szeroka, czarna obwódka rysowała się pod oczami. Wyglądał conajmniej na sześćdziesiąt lat. Ręce miał białe i czyste. Buty starte na obcasach i dziurawe. Niebieskie spodnie, cerowane w wielu miejscach, były wytarte i zniszczone. Czyto że jego przemoczona odzież wydawała cuchnący fetor, czy że w zwyczajnym stanie wydzielał ową woń nędzy, którą mają nory paryskie — tak samo jak biura, zakrystje i przytułki mają swoją — ów zgniły i zjełczały zapach, o którym nic nie może dać pojęcia, — sąsiedzi opuścili miejsca i zostawili go samego. Objął ich, a potem oficera, spojrzeniem spokojnem i bez wyrazu. Było to owo sławne spojrzenie pana de Talleyrand; martwy i chłodny rzut oka, rodzaj nieprzeniknionej zasłony, pod którą silna dusza kryje głębokie wzruszenia oraz najściślejszy bilans ludzi, spraw i wypadków. Żaden mięsień twarzy nie drgnął. Usta i czoło pozostały niewzruszone; ale oczy opuściły się powolnym ruchem, szlachetnym i niemal tragicznym. W tym jednym ruchu jego zwiędłych powiek był cały dramat.
Widok tej stoicznej postaci wtrącił pana de Maulincour w dziwną zadumę, w której myśl, zacząwszy od prostego znaku zapytania, obejmuje wkońcu cały świat. Burza przeszła. Nieznajomy zniknął; p. de Maulincour ujrzał jedynie zdaleka poły jego surduta; ale, kiedy ruszył się z miejsca aby iść w drogę, znalazł pod nogami list, widocznie zgubiony przez kogoś.
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/63
Ta strona została przepisana.