Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/70

Ta strona została przepisana.

lincour postanowił wybrać się do niej nazajutrz; nie może go nie przyjąć, stał się jej wspólnikiem, umaczał palce w tej ciemnej intrydze. Już odgrywał w duchu rolę sułtana i myślał kategorycznie zażądać od pani Julianowej całej tajemnicy.
W owym czasie, Paryż miał gorączkę budowania. Jeżeli Paryż jest potworem, jest on z pewnością największym manjakiem wśród potworów. Miewa tysiączne kaprysy: to buduje jak wielki pan; to rzuca kielnię i wdziewa mundur; przebiera się od stóp do głów za narodowego gwardzistę, odbywa ćwiczenia i kopci tytoń, nagle, rzuca rewje i cygaro; to znów wpada w rozpacz, bankrutuje, sprzedaje meble na placu Châtelet, zgłasza upadłość; ale w kilka dni później łata dziury w swoich interesach, wydaje bal i tańczy. Jednego dnia je pełną gębą cukier lodowaty, wczoraj kupował akcje Weynen; dziś potwór cierpi na ból zębów i aplikuje sobie jakiś specyfik na wszystkich murach; jutro czyni zapasy ziółek piersiowych. Ma swoje manje miesięczne, sezonowe, roczne, jak i manje jednodniowe. W tej chwili zatem wszyscy coś budowali i burzyli, nie wiadomo jeszcze co. Niewiele było ulic, gdzieby nie było jakiegoś rusztowania z długich słupów, opatrzonego poprzecznemi deskami i wpuszczonego na każdem piętrze w mur zapomocą belek. Te wątłe rusztowania trzęsące się od jadących wozów, wzmocnione sznurem, białe od tynku, ledwie że ubezpieczone od powozów drewnianą ścianą, dawały złudzenie że poza niemi coś się buduje. Jest coś okrętowego w tych masztach, drabinach, linach, w krzykach murarzy.