watych palców Ferragusa we włosach, ujrzał panią Julianową w całym blasku urody, świeżą, wdzięczną, pełną prostoty, jaśniejącą ową skromnością niewieścią, która podbiła jego serce. Istota ta była dla Augusta wcieleniem piekieł, budziła w nim już tylko nienawiść, a nienawiść ta przebijała się krwawa, straszna w jego spojrzeniach. Pochwycił chwilę, w której mógł przemówić do niej niesłyszany przez nikogo i rzekł:
— Pani, oto już trzeci raz ocalałem z rąk twoich zbirów...
— O czem pan mówi? odparła rumieniąc się. Wiem, że panu zdarzyły się przykre wypadki, z któremi szczerze współczułam; ale jakąż ja w tem mogłam odegrać rolę?
— Wiesz pani tedy, że człowiek z ulicy Soly nasłał na mnie zbirów!
— Panie!
— Pani, obecnie już nie ja sam zażądam od pani rachunku, nie z mego szczęścia, ale z mojej krwi...
W tej chwili zbliżył się Julian Desmarets.
— Co pan takiego mówi mojej żonie?
— Niech pan przyjdzie do mnie dowiedzieć się, jeżeli pan ciekawy.
I Maulincour wyszedł, zostawiając panią Julianową bladą, niemal zemdloną.
Mało jest kobiet, któreby się nie znalazły raz w życiu, z przyczyny niezaprzeczonego faktu, w obliczu pytania ścisłego, stanowczego, rozstrzygającego, jednego z owych nielitościwych pytań, których sama obawa przyprawia o zimny dreszcz, których pierwsze słowo wchodzi w serce niby ostrze sztyletu. Stąd ten
Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/85
Ta strona została przepisana.