Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 1.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

Otóż, pewnego dnia, p. de Villemur, wuj pana d’Houdetot, zjawił się u pana de Bellegarde zagadując go o małżeństwo. P. de Belegarde, jako ludzki i „postępowy" ojciec, odparł, iż życzy sobie przedewszystkiem aby przyszły mąż podobał się jego córce. Celem poznania, cały dom pana de Bellegarde wybrał się nazajutrz na obiad do państwa de Villemur. Rodziny prawie się nie znały; młoda para nie widziała się na oczy. Posadzono młodych przy sobie; na razie nie miało się jeszcze mówić o niczem; mimo to, przy deserze, głośno już przegadywano o małżeństwie. Wreszcie, z końcem obiadu, p. de Villemur wypalił wprost z oświadczynami. Jednakże, ciotka panny młodej zauważyła, iż rzeczy idą zbyt szybko: cóż będzie, jeżeli młodzi pokochają się, a układy nie wypadną po myśli? P. de Villemur uznał tę chwalebną ostrożność: „Doskonale, odpowiedział, niechajże młodzi pogwarzą ze sobą, a my tymczasem omówimy punktacje". Zaczem wyszczególniono wszystkie kwestje majątkowe z obu stron, licząc w to wartość klejnotów. „Brawo! rzekł p. de Villemur, porozumieliśmy się tedy. Skoro więc niema przeszkód, podpiszmy dziś wieczór, zapowiedzi ogłosimy w niedzielę, od dalszych otrzymamy dyspensę, i w poniedziałek weselisko". I tak się stało. Po ślubie okazało się, że nowożeniec kocha inną kobietę, z którą zachował stosunki aż do śmierci; był przytem gracz, brutal, i roztrwonił znaczną część mienia żony[1].

Małżeństwo za czasów Balzaka nie było może już takiem, ale wiele zachowało jeszcze z tego obyczaju, przynajmniej w tych sferach któremi się nasz „prawodawca małżeński" zajmuje. Jest, niemal wyłącznie, kwestją układów rodzinnych, zgodności majątkowej; to dwaj rejenci flirtują i gruchają z sobą, dochodzą do porozumie-

  1. Należy tu wszelako nadmienić trzy rzeczy:
    1. iż to samo mogłoby się zdarzyć po paroletnich konkurach; 2. że małżeństwo samej pani d’Epinay, która poślubiła, z wzajemnej skłonności, krewniaka swego, znanego jej od dziecka, wypadło jeszcze gorzej; 3. iż, po długiej ewolucji obyczajowej, doszliśmy do czegoś bardzo podobnego owym ośmnasto- wiecznym procederom, mianowicie do małżeństwa przez anons w dzienniku!