Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

dać się na dzisiaj... Och, nic nie pytać, tylko być posłusznym. Proszę zawołać moich łudzi.
Pochylam z pokorą głowę, pani de T. każe mi się odprowadzić na dół, idę bez oporu.
— Pójdziesz do pana, rzekła pani de T. do lokaja, i powiesz, że pan wróci dopiero jutro.
Następnie, przyzywa lokaja znakiem, ten podchodzi, otrzymuje pocichu jakieś zlecenie i oddala się. Opera się zaczyna. Próbuję zagaić rozmowę; towarzyszka daje mi gestem rozkaz milczenia: słucha muzyki lub udaje że słucha. Po pierwszym akcie, lokaj wraca z bilecikiem, i oznajmia że wszystko gotowe. Wówczas, pani de T. uśmiecha się, prosi bym jej podał rękę, sprowadza mnie na dół, każe wsiąść do powozu; za chwilę, znajduję się na gościńcu, nie mając pojęcia co się dzieje. Na każde pytanie jakie pozwalam sobie uczynić, otrzymuję głośny wybuch śmiechu za jedyną odpowiedź. Gdybym nie wiedział, że mam do czynienia z kobietą, która pojmuje miłość jedynie w stylu wielkiej namiętności, że oddawna łączą ją związki z markizem de V., że nie może przypuszczać aby romans ten był dla mnie tajemnicą, mógłbym myśleć, iż zmierzamy do awanturki miłosnej; ale pani de T. znała stan mego serca, a hrabina X. była jej najbliższą przyjaciółką. Nie pozwalałem sobie zatem na żadne zarozumiale domysły i czekałem wypadków. Dotarłszy do pierwszej stacji pocztowej, ruszyliśmy natychmiast dalej, obsłużeni błyskawicznie. Rzecz zaczynała wyglądać poważnie. Spytałem stanowczo, dokąd prowadzi mnie ten żart.
— Dokąd? rzekła pani de T. śmiejąc się. Do najpiękniejszego ustronia pod słońcem; proszę samemu zgadnąć gdzie. Zresztą, niech pan nie sili sobie głowy; nigdy pan nie zgadnie. Jedziemy do mego męża. Czy pan go zna?
— Ani trochę.
— Doskonale; obawiałam się. Ale mam nadzieję, że będzie pan zadowolony ze znajomości. Próbują nas pogodzić. Już od pół