Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/102

Ta strona została przepisana.

się jawnie z d’Esgrignonem, gdy jego darzyła łaską jedynie przy zamkniętych drzwiach. Był to zresztą jeden z tych chwatów, którzy pławią się w złem jak Turczynki w kąpieli. Toteż, kiedy wziął nagrodę na wyścigach, gracze zaś znaleźli się w gospodzie na śniadaniu podlanem paroma butelkami dobrego wina, de Marsay rzekł śmiejąc się do d‘Esgrignona.
— Te rachunki, któremi się kłopocesz, to z pewnością nie twoje.
— Jakto? pocóżby się niemi kłopotał? wtrącił Rastignac.
— A czyjeżby miały być? spytał d‘Esgrignon.
— Nie znasz tedy położenia księżnej? rzekł de Marsay wsiadając na konia.
— Nie, odparł d‘Esgrignon zaciekawiony.
— Otóż, mój drogi, odparł de Marsay, jest takie: trzydzieści tysięcy franków u Wiktoryny, ośmnaście tysięcy Houbigant, rachunek u Herbaulta, u Nattiera, u Nourtiera, u sióstr Latour, razem sto tysięcy franków.
— Anioł! rzekł d‘Esgrignon wznosząc oczy do nieba.
— Oto rachunek jego skrzydeł, wykrzyknął żartobliwie Rastignac.
— Ma tyle długów, odparł de Marsay, właśnie dlatego że jest aniołem; ale myśmy wszyscy spotykali aniołów w takich sytuacjach, rzekł spoglądając na Rastignaka. Kobiety są cudowne w tem, że nie mają żadnego pojęcia o pieniądzach, nie mięszają się do tego, to do nich nie należy; zaproszone są na ucztę życia,