cza tej sumy, jeżeli pan raczy ją przyjąć od najoddańszego sługi swej rodziny, który składa ci swoje uszanowanie
— To mąż z Plutarcha, rzekł do siebie Wikturnjan, rzucając list na stół.
Zrobiło mu się przykro, uczuł się małym wobec takiej wielkości.
— No, trzeba się poprawić, rzekł. Zamiast iść do restauracji, gdzie wydawał codzień pięćdziesiąt do sześćdziesięciu franków, poszedł dla oszczędności na obiad do księżnej de Maufrigneuse, której opowiedział historję listu.
— Chciałabym zobaczyć tego człowieka, rzekła, a oczy jej zabłysły niby dwie wielkie gwiazdy.
— Cóżbyś zrobiła?
— Ależ powierzyłabym mu moje interesy!
Djana była ubrana wręcz bosko; przystroiła się tak na cześć Wikturnjana. Oczarowała go beztroską, z jaką traktowała swoje sprawy, mówiąc ściślej swoje długi. Piękna para udała się do Włoskiego. Nigdy ta piękna i urocza kobieta nie wydała się bardziej seraficzną i eteryczną. Nikt na sali nie byłby zdolny uwierzyć w długi, których cyfrę wyszczególnił tego ranka Wikturnjanowi de Marsay. Żadna ziemska troska nie dosięgała tego wyniosłego czoła, pełnego najszlachetniejszej kobiecej dumy. Ten marzycielski wyraz zdawał się u niej odblaskiem szlachetnie zdławionej ziemskiej miłości. Większość mężczyzn zakładała się, że