Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/114

Ta strona została przepisana.

d‘Esgrignonem, który miał Bajarda pod swemi rozkazami. Inne czasy, inne zabawy. Księżna de Maufrigneuse warta jest zresztą hrabiny Spinola.
Starzec, wsparłszy się o drzewo genealogiczne, kołysał się z pyszną miną jakgdyby to on posiadał niegdyś margrabinę de Spinola i jakby on posiadał dzisiejszą księżnę. Kiedy stroskana para została sama, siedząc na jednej ławce, zjednoczeni jedną myślą, długi czas wymieniali jedynie mgliste, nieznaczące słowa, patrząc za tym szczęśliwym ojcem, który odchodząc gestykulował jakgdyby mówił sam do siebie.
— Co z nim się stanie? mówiła panna Armanda.
— Du Croisier wydał Kellerom zlecenie, aby nie wypłacali już nic bez przekazu, odparł Chesnel.
— Ma długi, podjęła panna Armanda.
— Lękam się tego.
— Jeżeli nie ma już środków, co on pocznie?
— Nie śmiem odpowiedzieć sam sobie.
— Ależ trzeba go wyrwać z tego życia, ściągnąć go tutaj, bo w końcu wszystko straci...
— I wszystko podepce, dodał posępnie Chesnel.
Panna Armanda nie rozumiała jeszcze, nie mogła zrozumieć znaczenia tych słów.
— Jak go oderwać od tej kobiety, od tej księżnej, która go może pcha w przepaść? rzekła.
— Popełni zbrodnię byle zostać przy niej, rzekł Chesnel, siląc się dojść za pomocą możliwych przejść do niemożliwej myśli.
— Zbrodnię! powtórzyła panna Armanda. Och, Chesnelu, taka myśl mogła przyjść tylko tobie, dodała