Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/145

Ta strona została przepisana.

chodzili od du Croisiera, i zląkł się że ten już się położył. Byłoby to nieszczęściem, sprawa bowiem wymagała pospiechu.
— Otwórzcie, w imieniu króla! krzyknął na służącego, który właśnie zamknął bramę.
Dopiero-co powołał się na króla wobec ambitnego prowincjonalnego sędziego, miał to słowo jeszcze na ustach, nie wiedział co mówi, szalał. Otworzono. Rejent wpadł jak piorun do przedpokoju.
— Mój chłopcze, rzekł do służącego, sto talarów dla ciebie jeżeli możesz obudzić panią du Croisier i wywołać ją do mnie natychmiast. Powiedz co tylko zechcesz.
Chesnel odzyskał spokój i chłód, otwierając drzwi wspaniałego salonu, po którym du Croiser przechadzał się wielkiemi krokami. Ci dwaj ludzie zmierzyli się przez chwilę spojrzeniem, które miało głębię dwudziestu lat nienawiści i walki. Jeden trzymał stopę na sercu domu d‘Esgrignonów, drugi przybywał z siłą lwa aby mu go wydrzeć.
— Panie, rzekł Chesnel, jestem jego uniżonym sługą. Czy pan wniósł skargę?
— Tak.
— Kiedy?
— Wczoraj.
— Czy nie wydano żadnego innego aktu prócz nakazu aresztu?
— Tak sądzę, odparł du Croisier.
— Przychodzę się układać.