Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Sąd już wkroczył, oskarżenie publiczne pójdzie swoim torem, nic nie może go wstrzymać.
— Nie zajmujmy się tem; jestem na pańskie rozkazy, u stóp pańskich.
Stary Chesnel upadł na kolana, i wyciągnął błagalne ręce do du Croisiera. Czego pan żąda? Chcesz naszych dóbr, naszego zamku? Weź wszystko, cofnij skargę, zostaw nam tylko życie i honor. Poza wszystkiem co ofiaruję, zostanę pańskim sługą, będziesz mną mógł rozporządzać.
Du Croisier zostawił starca na kolanach, sam usiadł w fotelu.
— Pan nie jesteś mściwy, jesteś dobry, nic masz do nas tyle uraz, aby się nie zgodzić na układy, rzekł starzec. Przed świtem młodzieniec byłby wolny.
— Całe miasto wie o aresztowaniu, rzekł du Croisier, który sycił się zemstą. To wielkie nieszczęście; ale póki nie ma sądów ani dowodów, ułożymy jeszcze wszystko.
Du Croisier zastanawiał się; Chesnel sądził, że on waży swój interes; miał nadzieję, że pochwyci wroga zapomocą tej wielkiej sprężyny ludzkich uczynków. W tej stanowczej chwili ukazała się pani du Croisier.
— Pójdź, pani, pomóż mi zmiękczyć męża, rzekł Chesnel wciąż na kolanach.
Pani du Croisier podniosła starca okazując najgłębsze zdumienie. Chesnel opowiedział rzecz. Kiedy szlachetna córka sług książąt d‘Alençon dowiedziała się o co chodzi, zwróciła się ze łzami w oczach do du Crosiera.