— Czemu to, zagadnęła pani Camusot, pan prezes wyjechał? Założę się, że to coś co tyczy mego męża.
— Właśnie... Oto, proszę pana, najoryginalniejszy kaktus jaki istnieje, rzekł pokazując w doniczce roślinę, podobną do trędowatej trzciny, pochodzi z Nowej Holandii. Bardzo pan jest młody, jak na miłośnika kwiatów.
— Porzuć pan swoje kwiaty, drogi panie Blondet, rzekła pani Camusot; tu chodzi o pana, o pańskie nadzieje, o małżeństwo syna z panną Blandureau. Prezes chce pana wystrychnąć na dudka.
— Ba! rzekł sędzia niedowierzająco.
— Tak, odparła. Gdybyś pan się zajmował trochę więcej światem a mniej swemi kwiatami, wiedziałbyś, że posag i nadzieje, któreś pan zasadził, podlewał, okopywał, pielił, mogą być lada dzień zerwane podstępną ręką.
— Pani!...
— Tak! Nikt w mieście nie będzie miał odwagi zadzierać z prezesem: nikt pana nie ostrzeże. Ja jestem nie tutejsza, a dzięki temu zacnemu młodzianowi, niebawem znajdę się w Paryżu; oznajmiam tedy panu, że następca Chesnela formalnie prosił o rękę panny Klary Blandureau dla młodego du Ronceret, któremu rodzice dają pięćdziesiąt tysięcy talarów. Fabian obiecuje zdać egzamin adwokacki, aby móc zostać sędzią.
Stary sędzia upuścił doniczkę, którą trzymał w ręku dla pokazania księżnej.
— Och! mój kaktus! och! mój syn! panna Blandureau! Och! kwiat kaktusu złamał się!
Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/189
Ta strona została przepisana.