wspomnień dzieciństwa, wyznaję iż ta nazwa Gabinet Starożytności zawsze mnie śmieszyła, mimo mego szacunku, czy nawet miłości do panny Armandy. Pałac d‘Esgrignon stanowił narożnik dwóch ulic; tak iż dwa okna salonu wychodziły na jedną, dwa na drugą. Obie ulice były najruchliwsze w mieście. Plac Targowy znajdował się o kilkaset kroków od pałacu. Salon ten był tedy niby klatka szklana; ktokolwiek przechodził miastem, musiał doń zajrzeć. Mnie, dwunastoletniemu bębnowi, pokój ten wydawał się jedną z tych osobliwości, które później, kiedy się o nich myśli, znajdują się na granicy rzeczywistości i fantazji, tak iż trudno określić czy są bardziej po tej czy po tamtej stronie. Salon ten, niegdyś sala rozpraw, wznosił się nad piwnicami o zakratowanych oknach, gdzie niegdyś trzymało się miejscowych przestępców, a gdzie obecnie znajdowała się kuchnia margrabiego. Nie wiem, czy ów wspaniały i wyniosły cudnie rzeźbiony kominek w Luwrze więcej mnie zdumiał, niż kiedy ujrzałem pierwszy raz olbrzymi kominek w tym salonie, pokryty żyłkami jak melon, nad którym znajdował się wielki konny portret Henryka III, za którego prowincję tę, dawniej lenno młodszych synów królewskich, przyłączono do korony. Portret ten była to płaskorzeźba okolona złoceniami. Sufit tworzyły belki kasztanowe, ułożone w kasetony wewnątrz zdobne arabeskami. Ten wspaniały sufit był niegdyś złocony na krawędziach, ale złocenia te ledwie było widać. Ściany, pokryte flamandzkiemi obiciami, przedstawiały Sąd Salomona w sześciu obrazach, oprawnych w złocone tyrsy, w których igrały
Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/34
Ta strona została przepisana.