Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/35

Ta strona została przepisana.

amorki i satyry. Margrabia kazał dać w salonie posadzkę. Ze szczątków pałacowych, sprzedawanych między r. 1793 a 1795, rejent kupił konsole w stylu Ludwika XIV, gobelinowe fotele, stoły, świeczniki, żyrandole, które cudownie zdobiły ten olbrzymi salon nieproporcjonalnie wielki w stosunku do reszty domu. Szczęściem, salon ten miał przedpokój na tej samej wysokości; była to dawna poczekalnia sądowa, do której przylegała sala narad, przemieniona w jadalnię. Pod tym starym stropem, szczątkiem minionego czasu, kręcił się przedewszystkiem dziesiątek wdów, jedne z trzęsącą głową, inne wyschłe i czarne jak mumje; jedne wyprostowane, sztywne, inne przygarbione, wszystkie ubrane w suknie mniej lub więcej fantastyczne i kłócące się z modą; upudrowane głowy z włosem w pukle, czepki, zrudziałe koronki. Najucieszniejsze i najpoważniejsze malowidła nie dosięgły nigdy dziwacznej poezji tych kobiet, które jawią mi się we snach i mizdrzą się w moich wspomnieniach, skoro tylko spotkam staruszkę, której twarz lub strój przypomną mi jakieś ich rysy. Ale, czy to że nieszczęście wtajemniczyło mnie w sekrety niedoli, czy że zrozumiałem wszystkie ludzkie uczucia, zwłaszcza zgryzoty i starość, nigdy nie mogłem odnaleźć, ani u żywych, ani u konających, bladości niektórych szarych oczu, ani też przerażającej żywości innych, czarnych.
Słowem, ani Maturin ani Hoffmann, dwie najprzeraźliwsze wyobraźnie naszych czasów, nie przyprawili mnie o taką grozę, jaką napełniły mnie automatyczne ruchy tych ciał zakutych w gorsety. Ruż aktorów nie