Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/67

Ta strona została przepisana.

udziela publicznej nagany dworakowi. Stary rejent stal pokorny i skruszony.
— Chesnelu, to dziecko mnie niepokoi, podjął margrabia z dobrocią; chcę go wysłać do Paryża, aby służył królowi. Porozumiesz się z moją siostrą, iżby się tam mógł pokazać uczciwie... Uregulujemy nasze rachunki...
Margrabia wyszedł poważnie, pozdrawiając Chesnela poufałym gestem.
— Dziękuję panu margrabiemu za jego dobroć, rzekł starzec, który ciągle stał.
Panna Armanda wstała aby towarzyszyć bratu; zadzwoniła, kamerdyner czekał już w drzwiach, ze świecznikiem w ręku, aby odprowadzić pana do sypialni.
— Niech pan usiądzie, panie Chesnel, rzekła stara panna wracając.
Przez kobiecą delikatność panna Armanda łagodziła wszelką szorstkość w stosunku margrabiego z dawnym rządcą, mimo że pod tą szorstkością, Chesnel odgadywał serdeczną czułość. Przywiązanie margrabiego do dawnego sługi było podobne temu jakie pan ma dla swego psa, gotów się bić z każdym, ktoby kopnął nogą jego zwierzę: uważa je za składową część swego^ istnienia, za rzecz, która, nie będąc zupełnie nim, wyraża go w tem co jest najdroższego, w uczuciach.
— Czas był wyprawić pana hrabiego z tego miasta, rzekł uroczyście rejent.
— Tak, odparła. Czy dopuścił się jakiegoś nowe go wybryku?