stignac, możemy my ci ściągnąć twoje mniej świetne koncepty.
— Tak, hultaj ma szczęście, rzekł widam, kręcąc Blondeta za ucho. Ale Wikturnjan będzie może dziś wieczór jeszcze szczęśliwszy...
— Już! wykrzyknął de Marsay. Jest tu niespełna od miesiąca, ledwie miał czas otrząsnąć proch swego starego zamczyska, otrzeć kwas w którym go ciotka zakisiła; ledwie sprawił sobie jakiego takiego angielskiego konika, modne tilbury, grooma...
— Nie, nie ma grooma, przerwał Rastignac; ma jakiegoś chłopczynę, którego przywiózł ze swojej parafji, i o którym krawiec Buisson, powaga w sprawach liberji, orzekł, że niezdobny jest nosić kubraka.
— W istocie, rzekł widam poważnie, powinieneś był wziąć za wzór Beaudenorda, który ma nad wami, moi chłopcy, tę przewagę, iż posiada prawdziwego tygrysa Anglika...
— Oto, panowie, naco zeszła szlachta francuska! wykrzyknął Wikturnjan. Wielkiem zagadnieniem dla niej to mieć tygrysa, angielskiego konia i inne faramuszki...
— Au! rzekł Blondet wskazując Wikturnjana,
Rozum tego panicza przeraża mnie czasem!
— A więc tak, młody moralisto, natoście zeszli. Nie macie już nawet, jak drogi widam, chwały marnotrawstwa, które go wsławiło przed pół wiekiem! Ulokowaliśmy naszą rozpustę na drugiem pięterku ulicy Montorgueil. Niema już wojny z kardynałem ani obo-