biorę go na siebie. Mam przyjaciela od dzieciństwa, Antosia Finot[1], syna kapelusznika z ulicy du Coq; jego stary pchnął mnie pierwszy w pracę w kapeluszach, Antoś, który ma olej w głowie (wycisnął go ze wszystkich głów które zdobił jego ojciec), robi w literaturze, obrabia małe teatrzyki w Kurjerze teatralnym. Ojciec jego, stara ryfa mająca wszelkie przyczyny potemu aby nie lubić mózgu, nie wierzy w mózg; niepodobna mu wytłómaczyć, że inteligencja — to dobry towar, zna się tylko na swoim filcu. Stary Finot bierze młodego Finot głodem. Antoś, człowiek zdolny, zresztą mój przyjaciel — a ja przestaję z głupcami jedynie handlowo — zatem, Finot robi reklamy dla Wiernego Pasterza, który płaci, gdy dzienniki, w których zaharowuje się na śmierć, karmią go powietrzem. Ależ oni tam są zawistni w tym interesie! To tak jak w artykułach paryskich. Finot miał wspaniałą komedję w jednym akcie dla panny Mars, najbajeczniejszej z bajecznych, o, za tą to przepadam! i ot, aby widzieć swe dzieło ma scenie, zmuszony był je oddać do Gaité. Antoś rozumie się na prospekcie, chwyta w lot idee kupca, nie jest hardy, wysmaży nam cudny prospekcik gratis. Mój Boże, szklaneczka ponczu, parę ciastek i rzecz wyrównana; bo słuchaj, Popinot, żadnych figlów: jadę bez procentu i kosztów, twoi konkurenci zapłacą, urządzę ich! Zrozummy się dobrze. Dla mnie, sukces jest tutaj rzeczą honorową. Nagrodą moją będzie być drużbą na twoim ślubie. Pojadę do Włoch, do Niemiec, do Anglji! Zabieram z sobą afisze we wszystkich językach, rozlepiam je wszędzie, po wsiach, u bram kościołów, we wszystkich widocznych punktach które znam w prowincjonalnych metropoljach! Będzie błyszczeć, płonąć ta oliwa, znajdzie się na wszystkich głowach. Będziesz miał swoją Cezarynę, albo ja nie będę się nazywał WIELKI! miano, które dał mi papa Finot, za to żem wprowadził w modę jego szare kapelusze. Sprzedając twoją oliwę, zostaję przy moim fachu:
- ↑ Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Bank Nucingena, etc.