pełne przymiotów które zatracają się natychmiast w zetknięciu z wyższemi klasami skoro się do nich dostaną, dziewczęta nie przeładowane rozumem, wśród których poczciwy Chryzal[1] wybrałby sobie żonę. Mieszczaństwo to znajduje cudowny wyraz w osobie drogistów Matifat, których firma zaopatrywała Królowę Róż od sześćdziesięciu lat.
Pani Matifat, która chciała wyglądać godnie, tańczyła z turbanem na głowie, w ciężkiej pąsowej sukni lamowanej złotem, która to tualeta była w harmonji z jej dumną miną, rzymskim nosem i karmazynową cerą. Pan Matifat, pięćdziesięciolatek, wspaniały na rewjach Gwadrji Narodowej, z pulchnym brzuszkiem na którym błyszczał łańcuch i pęk breloków, znajdował się pod jarzmem tej Katarzyny II-iej kantoru. Krótki i gruby, uzbrojony w binokle oraz w kołnierzyk zakrywający cały tył głowy, zwracał uwagę basowym głosem oraz bogactwem słownika. Nigdy nie mówił Corneille, ale szczytny Corneille! Racine był słodkim Racinem. Wolter! och! Wolter, drugorzędny we wszystkich rodzajach, więcej dowcipu niż genjuszu, ale, mimo to, genjalny człowiek. Rousseau, umysł podejrzliwy, człowiek żarty ambicją, który się w końcu powiesił. Opowiadał ciężko pospolite anegdoty o Pironie, który uchodzi u mieszczuchów za pospolitego człowieka. Matifat, zażarty teatroman, miał lekką skłonność do rozpusty. Powiadano nawet, że, na wzór starowiny Cardot i bogatego Camusota, utrzymywał kochankę. Niekiedy, pani Matifat, zgadując na ustach męża pieprzną anegdotę, przerywała czemprędzej, krzycząc na cały głos: „Ej, grubasku, znowu chcesz wyjechać z jakiemś bezeceństwem“. Nazywała go poufale grubaskiem. Ta kolosalna królowa materjałów aptecznych wytrąciła pannę de Fontaine z arystokratycznego chłodu, dumna panna nie mogła się wstrzymać od śmiechu, słysząc jak mówi do Matifata: Nie pożeraj tak lodów, grubasku, to nie jest destengowanie.
- ↑ Uczone białogłowy, Moliera.