— Pójdziemy razem do Izby, rzekł bankier, wracając do gabinetu w pozie żaby która chce udawać wołu.
— Kiedy on ma czas na interesy? myślał Birotteau oszołomiony.
Słońce wielkości iskrzyło się, olśniewało Cezara jak światło oślepia owady, które potrzebują łagodnej jasności dnia lub półmroków pięknej nocy. Na olbrzymim stole spostrzegał Budżet, tysiące druków Izby, otwarte tomy Monitora, wertowane poto aby rzucić na głowę ministrowi jego dawniejsze zapomniane słowa i zmusić go do odrzekania się ich wśród oklasków głupiego tłumu, niezdolnego zrozumieć że wypadki zmieniają wszystko. Na drugim stole, spiętrzone teki, memorjały, projekty, tysiące informacyj, powierzanych człowiekowi w którego kasie próbowały czerpać wszystkie rodzące się przemysły. Królewski zbytek tego gabinetu, pełnego obrazów, posągów, dzieł sztuki; zatrzęsienie kosztownych drobiazgów na kominku, pliki akcyj krajowych lub zagranicznych rzuconych stertami, wszystko to uderzało Cezara, czyniło go małym, pomnażało jego przestrach i ścinało krew. Na biurku Franciszka Kellera leżały stosy weksli, obligów, cyrkularzy. Keller usiadł i zaczął podpisywać szybko listy nie wymagające rozpatrzenia.
— Czemu zawdzięczam zaszczyt pańskich odwiedzin? rzekł.
Na te słowa, wyrzeczone, dla niego jednego, głosem który mówił do Europy, gdy ta drapieżna ręka przesuwała się po papierze, biedny olejkarz uczuł niby pchnięcie rozpalonego żelaza we wnętrzności. Przybrał przyjemną minę, jaką bankier oglądał od dziesięciu lat u tych którzy mieli go zaprzątać sprawą ważną jedynie dla nich samych: mina ta już go uprzedziła najgorzej. Franciszek Keller rzucił tedy Cezarowi spojrzenie, które przeszyło go na wylot, spojrzenie napoleońskie. Naśladowanie spojrzeń Napoleona było lekką śmiesznością, na którą pozwalało sobie wówczas kilku parwenjuszów, nie dorastających ani do pięt swojego cesarza. To spojrzenie spadło na Cezara, prawicowca, człowieka oddanego
Strona:PL Balzac - Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.