Strona:PL Balzac - Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

parasol u drzwi. Zbogacony malarz, widząc że woda ścieka na posadzkę pięknej jadalni, gdzie śniadał wraz z żoną, przyjął go opryskliwie.
— No co, cóż pan tam powie, mój Birotteau? rzekł twardo, tonem jaki ma wielu ludzi dla natrętnych żebraków.
— Jakto? zięć panu nic nie mówił...
— Co takiego, rzekł Lourdois zniecierpliwiony, przypuszczając jakąś prośbę.
— Aby się pan zechciał zjawić u niego o wpół do dwunastej, dla pokwitowania mi całkowitej wierzytelności?
— A, to co innego, niechże pan raczy usiąść, panie Birotteau, i zje coś z nami...
— Niech-że pan nam zrobi tę przyjemność i podzieli nasze śniadanie.
— Zatem interesy idą dobrze, spytał Lourdois.
— Nie, panie, trzeba mi było zadowolić się na śniadanie kawałkiem chleba spożywanym w biurze aby zebrać trochę pieniędzy; ale z czasem mam nadzieję wyrównać szkody jakie wyrządziłem moim bliźnim.
— Doprawdy, rzekł malarz pokojowy łykając tartynkę z pasztetem, pan jest honorowy człowiek.
— A co robi pani Birotteau? rzekła pani Lourdois.
— Prowadzi książki i kasę u Anzelma Popinot.
— Biedni ludzie, szepnęła pani Lourdois do męża.
— Gdybyś pan mnie potrzebował, drogi panie Birotteau, niech pan do mnie zajdzie, mógłbym panu dopomóc...
— Potrzebuję pana o jedenastej godzinie, rzekł Birotteau odchodząc.
Ten pierwszy rezultat dodał odwagi bankrutowi, nie zwracając mu wszakże spokoju; żądza odzyskania honoru owładnęła bez miary jego życiem; stracił w zupełności kwitnącą cerę jaka niegdyś stroiła mu policzki; oczy jego przygasły, twarz się zapadła. Kiedy dawni znajomi spotykali Cezara o ósmej rano lub nad wieczo-