Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/117

Ta strona została przepisana.

przechodzącego chłopczyka i dał mu konia do trzymania. Poszliśmy do starego lichwiarza.
— Panie Gobseck, rzekłem, przyprowadzam panu jednego z moich najbliższych przyjaciół (któremu tyle ufam co djabłu, szepnąłem na ucho starcowi). Przez wzgląd na mnie, raczy mu pan wygodzić (na zwykły procent) i wydobyć go z kłopotu (jeśli to panu dogadza).
Pan de Trailles skłonił się lichwiarzowi, usiadł i przybrał dworską postawę, której wytworna uniżoność oczarowałaby każdego. Ale Gobseck siedział przy kominku, nieruchomy, niewzruszony. Gobseck podobny był do posągu Woltera w przedsionku Komedji Francuskiej; uchylił lekko, jakby dla ukłonu, zużytego kaszkieta, a kawałek żółtej czaszki, który pokazał, dopełniał tego podobieństwa z marmurem.
— Mam pieniądze dla moich klijentów, rzekł.
— Bardzo się tedy pan gniewa, żem się zrujnował gdzieindziej niż u pana, rzekł śmiejąc się hrabia.
— Zrujnował! odparł Gobseck z ironją.
— Chce pan powiedzieć, że nie można zrujnować człowieka, który nie ma nic? Ale znajdź pan w Paryżu piekniejszy kapitał! wykrzyknął elegant wstając i okręcając się na pięcie.
Ten żarcik niemal serjo nie zdołał wzruszyć Gobsecka.
— Czyż nie jestem serdecznym przyjacielem Ronquerolles’a, de Marsay’a, Franchessiniego, obu Vandenessów, Ajuda-Pinto, słowem całej naj-