Wreszcie, w zeszły poniedziałek, Gobseck posłał po mnie inwalidę, który, wchodząc do mego gabinetu, rzekł:
— Niech pan przyjdzie prędko, panie Derville, stary idzie zdać ostatnie rachunki, zżółkł jak cytryna, pilno mu mówić z panem, śmierć stoi przy łóżku, już go dławi ostatnia czkawka.
Kiedy wszedłem do pokoju umierającego, zastałem go na kolanach przy kominku, gdzie nie było wprawdzie ognia, ale zato była ogromna kupa popiołu. Gobseck zawlókł się tam z łóżka, ale siły mu brakło aby się położyć z powrotem, jak również głosu aby się użalić.
— Mój stary przyjacielu, rzekłem podnosząc go i pomagając mu wrócić do łóżka, zimno tutaj, czemu pan nie każesz rozpalić ognia?
— Nie zimno mi, odparł; nie chcę ognia, nie chcę ognia! Idę nie wiem gdzie, dodał rzucając mi ostatnie spojrzenie, spojrzenie blade i wystygłe, ale to wiem że idę stąd. Mam objawy karfologji[1], rzekł posługując się terminem świadczącym jak jego inteligencja była jeszcze jasna i ścisła. Zdawało mi się, że widzę pokój pełen żywego złota, wstałem aby je zgarnąć. Komu się dostanie moje złoto? Nie dąm go rządowi; zrobiłem testament, poszukaj go, Grocjuszu. Piękna Holenderką miała córkę, którą widziałem nie pamiętam już gdzie, pewnego wieczora, przy ulicy Vivienne.. Zdaje mi
- ↑ Febryczne drżenie rąk u umierających, jakgdyby chcieli zgarnąć niewidoczne przedmioty rozsypane na łóżku.