w każdym racjonalnym ruchu hamowanym tem słówkiem: „A! a pieniądze”? móc odnawiać różowe pompony strojące uszy trzech rasowych koników, i mieć zawsze świeżą podszewkę w kapeluszu; — wszyscy, nawet my, ludzie wyżsi, wszyscy odpowiedzieliby, że to szczęście jest niezupełne, że to jest kościół św. Magdaleny bez ołtarza, że trzeba kochać i być kochanym, lub kochać nie będąc kochanym, lub być kochanym nie kochając, lub móc kochać na prawo i lewo.
Przejdźmy do szczęścia moralnego. Kiedy, w r. 1823, Godfryd uleżał się dostatecznie w swoich rozkoszach, zadomowiwszy się w rozmaitych towarzystwach paryskich w których zaczął bywać, zapragnął schronić się pod jakąś parasolkę, zdobyć sobie prawa do utyskiwań na kobietę z towarzystwa, nie musieć gryźć ogonka róży kupionej za dziesięć groszy u pani Prevost, nakształt młodych dudków którzy gdakają w kurytarzach Opery jak kurczęta w kojcu. Słowem; postanowił skupić swoje uczucia, myśli, afekty, na kobiecie, kobiecie. Kobita!. OCH! Powziął najpierw dziki pomysł miłości nieszczęśliwej, kręcił się jakiś czas koło swej pięknej kuzynki, pani d’Aiglemont[1], nie widząc że pewien dyplomata tańczył już z nią walca Fausta. Rok 1825 zeszedł na próbach, szukaniach, daremnych zalotach. Poszukiwany kochający przedmiot nie znalazł się. Namiętności są nadzwyczaj rzadkie. W naszej epoce wyrosło
- ↑ Kobieta trzydziestoletnia.