Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Te kobiety nie będą miały ani grosza za dziesięć lat, rzekł poufnie Werbrust do Desroches’a. — Jest tam lokaj Aldriggera, odparł Taillefer, ten stary który tam ryczy w kącie, nosił na rękach obie dziewczyny, zdolny uczynić wszystko aby one miały z czego żyć. (Śpiewacy: Dies irae! Dzieci na chórze: dies illa!) Taillefer: — Bądź zdrów, Werbrust, kiedy słyszę Dies irae, zanadto myślę o moim biednym synu. — I ja też idę, za wilgotno jest, rzekł Werbrust. (In favilla. Biedni u bramy: Grosika, wielemożny panie). (Szwajcar: Pam! Pam! Ofiara na kościół. Śpiewacy: Amen! Przyjaciel: „Na co on umarł“? Kawalarz: „Z pęknięcia aorty w pięcie“. Zakrystjan do żebraków: „Idźcie już, dostaliśmy dla was, nie nudźcie już o nic)!“
— Co za werwa! rzekł Couture.
(W istocie mieliśmy wrażenie, że słyszymy cały zgiełk kościelny. Bixiou naśladował wszystko, nawet kroki ludzi wynoszących ciało, szorując nogami po podłodze).
— Są poeci, romansopisarze, pisarze, którzy mówią wiele pięknych rzeczy o życiu paryskiem, podjął Bixiou, ale oto szczera prawda o pogrzebie. Na sto osób, które oddają ostatnią posługę jakiemuś nieborakowi, dziewięćdziesiąt dziewięć mówi w kościele o interesach i o przyjemnościach. Aby spostrzec odrobinę biedniuchnej szczerej boleści, trzeba nadzwyczajnych okoliczności. A i to: czy istnieje boleść bez egoizmu?
— Hm, hm, rzekł Blondet... Niema rzeczy