stem!“ — Czemu sam? spytał Godfryd wchodzącego Rastignaka. — Pani de Nucingen jest smutna, opowiem ci to potem, odparł Rastignac, który wyglądał na człowieka bardzo zmartwionego. — Sprzeczka?.. wykrzyknął Godfryd. — Nie, rzekł Rastignac. O czwartej, skoro kobiety odfrunęły do lasku bulońskiego, Rastignac został w salonie i patrzał melancholijnie przez okno, jak Toby, Joby, Paddy, z ramionami skrzyżowanemi jak Napoleon, stał mężnie przed konikiem zaprzężonym do kabrjoletu. Nie mógł go trzymać na wodzy inaczej, jak tylko swoim cieniutkim głosem, ale koń bał się malca. — No i co, co tobie jest, mój drogi, rzekł Godfryd, jesteś ponury, niespokojny, wesołość twoja nie jest szczera. To kradzione szczęście tak cię męczy! To w istocie bardzo przykre nie być poślubionym wobec Boga i ludzi z kobietą którą się kocha. — Czy masz odwagę, mój drogi, wysłuchać tego co ci powiem, i czy potrafisz ocenić jak bardzo trzeba być komuś oddanym, aby popełnić tego rodzaju niedyskrecję? rzekł Rastignac owym tonem, który podobny jest do uderzenia biczem. — Co takiego? rzekł Godfryd blednąc. — Smuciła mnie twoja radość, i nie mam serca, widząc wszystkie te przygotowania, to szczęście w samym kwiecie, zachować podobną tajemnicę. — Mówże w trzech słowach. — Przysięgnij mi na honor, że będziesz o tem milczał jak grób. — Jak grób. — Że, gdyby ktoś z twoich bliskich był zainteresowany w tej tajemnicy, nie dowie się jej. — Nie dowie. — A więc, Nucingen wyjechał dziś
Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/243
Ta strona została przepisana.