czął pisać listy, z których żaden go nie zadowolił; spalił wszystkie.
Nazajutrz krążył dokoła parku w Courcelles, ale o zmroku: bał się, aby go wicehrabina nie spostrzegła. Uczucie, jakiego doznawał w tej chwili, wiąże się z tak tajemniczemi strunami duszy, że trzeba być jeszcze młodym albo też znajdować się w podobnem położeniu, aby pojąć wszystkie jego nieme rozkosze i kaprysy: rzeczy, które przyprawiłyby o wzruszenie ramion ludzi na tyle szczęśliwych, iż zawsze widzą pozytywną stronę życia. Po okrutnych wahaniach, Gaston napisał do pani de Beauseant następujący list, który może uchodzić za wzór frazeologji miłosnej, i da się porównać do rysunków, jakie potajemnie dzieci robią na imieniny rodziców; podarek okropny dla innych, z wyjątkiem tych, którzy go otrzymują.
„Ma pani tak wielką władzę nad mem sercem, nad mą duszą i moją osobą, że los mój zależy dziś całkowicie od pani. Niech pani nie rzuca mego listu w ogień. Niech się pani zdobędzie na tyle życzliwości, aby go przeczytać. Może przebaczysz mi pierwsze zdanie, czując, że to nie są pospolite ani interesowne oświadczyny, ale wyraz naturalnego faktu. Może wzruszy cię skromność moich próśb, rezygnacja płynąca z poczucia własnej niższości, waga decyzji twojej dla mego życia. W moim wieku, pani, umiem tylko kochać, nie wiem zgoła ani co może się podobać kobiecie, ani