Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/86

Ta strona została przepisana.

część klasztoru. Na ten smutny widok, wesołość młodego utracjusza gasła, nim jeszcze wszedł do mego sąsiada: dom i jego mieszkaniec były do siebie podobne. Możnaby rzec ostryga przyczepiona do skały. Jedyną istotą, z którą się komunikował, byłem ja: zachodził do mnie po ogień, pożyczał odemnie książek, dzienników, pozwalał mi wieczór wchodzić do swej celi, gdzie rozmawialiśmy, kiedy był w dobrym humorze. Te objawy zaufania były owocem czteroletniego sąsiedztwa i mego dobrego prowadzenia się, które, dla braku pieniędzy, bardzo było podobne do jego życia. Czy on miał krewnych, przyjaciół? Czy był bogaty czy biedny? Nikt nie mógłby odpowiedzieć na te pytania. Nie widziałem nigdy u niego pieniędzy. Majątek jego musiał zapewne spoczywać w piwnicach banku. Sam ściągał swoje weksle, biegając po Paryżu nogą chyżą jak u jelenia. Był zresztą męczennikiem swej ostrożności. Jednego dnia, przypadkiem, miał przy sobie złoto; nie wiadomo jak wysunął mu się napoleon z kieszeni. Lokator, który szedł za nim po schodach, podniósł pieniądz i podał mu go. To nie moje, odparł z gestem zdziwienia. Ja i złoto! Czyżbym tak żył jak żyję, gdybym był bogaty?
Rano sam sobie przyrządzał kawę w cynowej fajerce, która zawsze stała w ciemnym kącie kominka; obiad przynoszono mu z garkuchni. Stara odźwierna przychodziła sprzątać o stałej godzinie. Wreszcie, dziwnym trafem, który Sterne nazwałby przeznaczeniem, człowiek ten nazywał się Gobseck.