Strona:PL Balzac - Kobieta porzucona; Gobseck; Bank Nucingena.djvu/97

Ta strona została przepisana.

rozrzucone szmatki budziły we mnie politowanie; skupione razem, przywiodły kogoś wczoraj do szaleństwa. Te ślady miłości porażonej wyrzutem, ten obraz marnotrawstwa, zbytku i szumu, zdradzały tantalowe wysiłki dla schwycenia umykających uciech. Lekkie różowe plamki na twarzy młodej kobiety świadczyły o delikatności cery, ale rysy były jakby nabrzmiałe, a ciemna obwódka pod oczami zdawała się silniej zarysowana niż zwykle. Ale natura jej była dość silna aby te ślady wybryków nie kaziły jej piękności. Oczy jej błyszczały. Podobna do owych Herodjad stworzonych pendzlem Leonarda da Vinci (handlowałem niegdyś obrazami), wspaniała była życiem i siłą. Nic nie było wątłego w jej kształtach ani rysach: budziła miłość i zdawała się silniejsza od miłości. Podobała mi się. Oddawna już moje serce nie zabiło. Byłem tedy już zapłacony! dałbym tysiąc franków za wrażenie, któreby mi przypomniało moją młodość.
— Proszę pana, rzekła podając mi krzesło, czy pan będzie łaskaw zaczekać?
— Aż do jutra południa, proszę pani, odparłem chowając weksel, który jej przedstawiłem; mam prawo zaprotestować dopiero o tej godzinie.
Przyczem w duchu mówiłem sam do siebie:
— Zapłać za swój zbytek, za swoje nazwisko, zapłać za swoje szczęście, zapłać za przywileje których zażywasz. Aby ubezpieczyć swoje dostatki, bogacze wymyślili trybunały, sędziów i tę gilotynę, — świecę, w której spalają się naiwni. Ale dla