dzenia. Wrodzone młodości ciepło i zapał spychał w głębiny swej duszy, szlachetnej z natury. Pracował nad tem, aby się stać zimny i wyrachowany; aby przetopić na grzeczność, na miłe formy, na wdzięk, bogactwa moralne jakiemi obdarzył go los. Był w tem pracowity mozół ambitnego człowieka, smutna rola podjęta dla zdobycia tego, co nazywamy świetną pozycją. Objął ostatniem spojrzeniem roztańczone salony. Zanim opuścił bal, chciał zapewne unieść jego obraz, jak widz nie wyjdzie z loży w Operze, nie rzuciwszy okiem na grupę finału.
Pan de, Vandenesse studjował to czysto francuskie rozbawienie, ten gwar, te roześmiane twarze, porównując je w myśli z nowemi fizjognomjami, z malowniczemi scenami, jakie go czekały w Neapolu, gdzie zamierzał spędzić po drodze kilka dni. Porównywał może Francję, tak zmienną a tak łatwą do poznania, z krainą, której widoki i obyczaje znał jedynie ze sprzecznych opowieści lub z lichych przeważnie książek. Przeszło mu przez głowę parę refleksji dość poetycznych ale dziś bardzo spospolitowanych: odpowiadały one — może bezwiednie — tajemnym pragnieniom jego serca, bardziej wymagającego niż znudzonego, bardziej pustego niż zużytego.
— Oto, powiadał sobie, najwytworniejsze, najbogatsze, najrasowsze kobiety w Paryżu. Tu znajdują się sławy dnia, gwiazdy parlamentarne, świeczniki arystokracji i literatury; artyści, ludzie władzy. A przecież widzę jedynie intrygi, miłostki, bezmyślne uśmiechy, głupią wzgardę, blade spojrzenia, dowcip trwoniony bez celu. Wszystkie te białe i różowe twarze szukają nietyle szczęścia ile rozrywki. Żadne wzruszenie nie jest szczere. Jeśli chcecie tylko zręcznie upiętych piór, świeżej gazy, ładnych tualet, wiotkich kobiet, jeśli chcecie muskać jedynie powierzchnię życia, oto wasz świat. Zadowólcie się temi frazesami, temi czarującemi minkami, nie szukajcie serca. Co do mnie, mam wstręt do tych płaskich intryg, które kończą się małżeństwem, podprefekturą czy inną posadką, lub, gdy chodzi o miłość, jakimś pokątnym stosuneczkiem, tu bowiem wstydzą się cienia namiętności. Nie widzę tu owych wymownych twarzy, które
Strona:PL Balzac - Kobieta trzydziestoletnia.djvu/97
Ta strona została przepisana.