go bez miary, z zapachem właściwym biurom i starym papierom, że nie poczułoby się tu ani fetoru lisa. Podłoga była już pełna błota i śniegu naniesionego przez dependentów. Koło okna znajdowało się biurko naczelnego, do którego-to biurka przytykał stoliczek przeznaczony dla drugiego dependenta. Drugi stawał w tej chwili w sądzie. Mogła być ósma lub dziewiąta rano. Kancelarja miała za całą ozdobę owe wielkie żółte afisze, oznajmiające zajęcia nieruchomości, sprzedaże, licytacje, przysądzenie tymczasowe lub ostateczne, chwała kancelarji! Za pierwszym dependentem znajdowała się olbrzymia półka na akty, strojąca całą wysokość ściany; każda przegroda była wypchana plikami, od których zwisała niezliczona ilość etykiet i czerwonych nitek, dających właściwą fizjognomję aktom sądowym. Niższe półki pełne były tek, pożółkłych od użycia, oklejonych niebieskim papierem; widniały na nich nazwiska grubych klientów, których soczyste sprawy pichciło się w tej chwili. Brudne szyby w oknach przepuszczały ledwie trochę światła. Zresztą w lutym istnieje w Paryżu bardzo mało kancelaryj, gdzieby można było pisać bez lampy przed dziesiątą. Lokale te znajdują się w stanie dość zrozumiałego zaniedbania: wszyscy tam przechodzą, nikt nie zostaje, żaden osobisty interes nie wiąże się z tem co jest niejako niczyje; ani adwokatowi, ani stronom, ani dependentom nie zależy na wykwincie miejsca, które dla jednych jest klasą, dla drugich przejściem, dla pryncypała zaś warsztatem. Niechlujne urządzenie przechodzi z adwokata na adwokata z taką dokładnością, że niektóre kancelarje posiadają jeszcze skrzynki na papiery, worki pochodzące od prokuratorów Shlet, skrócenie słowa Châtelet, która-to jurysdykcja przedstawiała w dawnym porządku rzeczy dzisiejszy trybunał pierwszej instancji. Ta kancelarja, ciemna, tłusta od kurzu, miała tedy, jak wszystkie inne, coś odpychającego dla klientów, coś co z niej czyniło jedną z najwstrętniejszych potworności Paryża. Zaiste, gdyby nie istniały wilgotne zakrystje, gdzie modlitwy waży się i sprzedaje jak wiktuały, gdyby nie istniały tandeciarnie w których wiszą łachy kalające wszelkie złudzenia życia przez to iż poka-
Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/152
Ta strona została przepisana.