jego, rozmyślnie zakryte włosami gładkiej peruki, dawało ma coś tajemniczego. Oczy zdawały się pokryte przeźroczystem bielmem: rzekłbyś brudna perłowa masa, której odcienie migotały w blasku świec. Twarz blada, sina, o ostrych rysach, zdawała się martwa. Szyja tkwiła w czarnym jedwabnym krawacie, bardzo zniszczonym. Reszta, poniżej ciemnej linji tego łachu, była tak ukryta w cieniu, że człowiek o bujnej wyobraźni wziąłby tę starą głowę za jakąś fantastyczną sylwetkę lub za portret Rembrandta bez ramy. Rondo kryjące czoło starca rzucało ciemną smugę na górną część twarzy. Ta dziwna mimo że naturalna gra światła i cienia uwydatniała siłą kontrastu białe zmarszczki, sine bruzdy, wyblakły ton tej trupiej fizjognomji. Wreszcie, brak wszelkiego ruchu, wszelkiego blask, w spojrzeniu godził się z wyrazem smutnego szaleństwa, z haniebnemi cechami zidjocenia, i czynił z tej postaci coś okropnego, czego żadne słowo ludzkie nie zdołałoby wyrazić. Ale obserwator, a zwłaszcza adwokat, dostrzegłby w tym złamanym człowieku oznak głębokiej boleści, oznak nędzy która spodliła tę twarz, jak krople wody spadające na piękny marmur zeszpecą go stopniowo. Lekarz, powieściopisarz, poeta, sędzia odgadliby cały dramat widząc tę wspaniałą ohydę, podobną do owych fantazyj, które malarze kreślą dla zabawy na ramie kamienia litograficznego, gwarząc z przyjaciółmi.
Widząc adwokata, nieznajomy wzdrygnął się konwulsyjnym ruchem podobnym gestowi poety, gdy nieoczekiwany szmer wyrwie go w ciszy nocnej z płodnej zadumy. Starzec odkrył szybko głowę i wstał aby się skłonić młodemu adwokatowi; skóra wyścielająca wnętrze kapelusza była zapewne bardzo tłusta, tak iż, bez jego wiedzy, peruka przylepiła się do niej; nieznajomy błysnął nagością czaszki straszliwie zeszpeconej poprzeczną blizną, która zaczynała się w tyle głowy, a kończyła u prawego oka, tworząc na całej przestrzeni gruby sterczący szew. Nagłe uchylenie brudnej peruki, którą biedak nosił aby ukryć swą ranę, nie zbudziło bynajmniej ochoty do śmiechu w dwóch prawnikach; widok tej rozłupanej czaszki był
Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/160
Ta strona została przepisana.