ramię herkulesowe! grubą kość, której winien byłem ocalenie. Bez tej niespdziewanej pomocy, byłbym zgubiony! Ale, z wściekłością którą pan pojmuje, zacząłem ryć się przez trupy które mnie dzieliły od warstwy ziemi z pewnością rzuconej na nas; powiadam na nas, tak jakby tam byli żywi! Pracowałem tęgo, proszę pana, skoro tu jestem! Ale nie wiem dzisiaj, w jaki sposób zdołałem przebić pokrywę mięsa, która tworzyła zaporę między życiem a mną. Powie pan, że miałem trzy ręce! Ta dźwignia, którą posługiwałem się zręcznie, dawała mi bądź co bądź trochę powietrza między trupami które usuwałem; starałem się oddychać oszczędnie. Wreszcie, ujrzałem światło dzienne, ale poprzez śnieg, słyszy pan! W tej chwili spostrzegłem, że mam rozciętą głowę. Na szczęście, moja krew, krew moich towarzyszy lub może okaleczona skóra mego konia, czy ja wiem co! krzepnąc, opatrzyła mnie jakby naturalnym plastrem. Mimo tej skorupy, zemdlałem, skoro czaszka moja zetknęła się ze śniegiem. Bądź jak bądź, odrobina ciepła, która mi pozostała, stopiła śnieg dokoła mnie; kiedym odzyskał przytomność, znalazłem się w małym otworze, przez który krzyczałem tak długo jak mogłem. Ale w tej chwili wstawało dopiero słońce, mało było tedy widoków aby mnie usłyszano. Czy byli już ludzie w polu? Wspinałem się, czyniąc z nóg sprężynę, której punktem oparcia byli umarli mający tęgie bary. Pojmuje pan, że to nie była chwila aby im mówić: Cześć nieszczęśliwej odwadze!
„Krótko mówiąc, napatrzywszy się długo z bólem — jeżeli to słowo może oddać mą wściekłość — długo, och, długo! jak te przeklęte Szwaby zmykały słysząc głos a nie widząc człowieka, doczekałem się uwolnienia. Uwolniła mnie kobiecina dość śmiała lub dość ciekawa aby się zbliżyć do mej głowy, która wyrosła w jej oczach z ziemi niby grzyb. Poszła po męża i we dwoje przenieśli mnie do swej lepianki. Zdaje się że tam nastąpił nawrót katalepsji (niech pan daruje to wyrażenie, określam niem stan, o którym nie mam żadnego pojęcia, ale sądzę, z relacji moich gospodarzy, że podobny jest do tej choroby). Leżałem tam pół roku między życiem a śmier-
Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/164
Ta strona została przepisana.