cję eleganta i umiał ją podtrzymać. Służba jego przedstawiała się wzorowo, jego pojazdy podawano za wzór, kolacyjki miały pewien rozgłos, wreszcie garsonjera Pawła liczyła się do kilku, których zbytek dorównywał pierwszym domom w Paryżu. Ale nie unieszczęśliwił ani jednej kobiety, ale nie zgrywał się w karty, ale był zanadto uczciwy aby oszukać kogo, nawet dziewczynę; ale nie gubił bilecików miłosnych i nie miał szkatułki z listami kobiet, w którejby jego przyjaciele mogli gmerać czekając aż on zawiąże krawat albo się ogoli. Toż samo, nie chcąc nadwerężyć swoich majątków ziemskich, nie miał owego rozmachu, który podsuwa — wielkie decyzje i za wszelką cenę ściąga uwagę na młodego człowieka; nie pożyczał pieniędzy od nikogo, popełniał zaś ten błąd, że pożyczał przyjaciołom, którzy odsuwali się od niego i nie mówili już o nim ani źle ani dobrze. Uporządkował niejako swój nierząd. Tajemnica jego charakteru tkwiła w tyranji ojcowskiej, która uczyniła zeń rodzaj metysa. Zaczem, pewnego rana, rzekł do swego przyjaciela, nazwiskiem de Marsay[1], który z czasem stał się znakomitością:
— Mój drogi przyjacielu, życie ma sens.
— Trzeba dojść dwudziestu siedmiu lat aby je zrozumieć, odparł drwiąco de Marsay.
— Tak, mam dwadzieścia siedem lat i właśnie dlatego chcę osiąść w Lanstrac i żyć po szlagońsku. Będę mieszkał w Bordeaux, w starym pałacu po ojcu, dokąd przeniosę swoje paryskie urządzenie, tu zaś będę spędzał trzy miesiące w zimie, w tym domu który zachowam.
— 1 I ożenisz się?
— I ożenię się.
— Jestem swoim przyjacielem, grubasie, wiesz o tom, rzekł de Marsay po chwili milczenia, otóż powiem ci: zostań dobrym ojcem i dobrym mężem, a ośmieszysz się do śmierci. Gdybyś mógł być szczęśliwym i śmiesznym, rzecz warta byłaby rozwagi; ale nie
- ↑ Dziewczyna o złotych oczach, Cezar Birotteau, Córka Ewy, etc.