myślny, bądź filantropem i adwokatem, a wpakujesz się! Oto sprawa, która mnie kosztuje przeszło dwa tysiączki.
W jakiś czas po tym liście, Derville szukał w sądzie adwokata, do którego miał pilny interes i który bronił właśnie kogoś w policji poprawczej. Przypadek chciał, że Derville wszedł właśnie do Szóstej Izby w chwili gdy prezydent skazywał włóczęgę nazwiskiem Jacek na dwa miesiące więzienia z tem aby go następnie odstawiono do przytułku w Saint-Denis; wyrok, który, wedle jurysprudencji prefektów policji, równa się dożywotniemu skazaniu. Na imię Jacek, Derville spojrzał na delinkwenta, siedzącego między dwoma żandarmami na ławie oskarżonych, i poznał w skazanym pułkownika Chabert. Stary żołnierz był spokojny, nieruchomy, prawie roztargniony. Mimo swych łachmanów, mimo nędzy wypisanej na jego fizjognomji, odbijała się w niej szlachetna duma. Spojrzenie jego miało wyraz stoicyzmu, który sędzia powinien był umieć odczytać; ale z chwilą gdy człowiek popadnie w ręce sprawiedliwości, staje się już tylko abstrakcją, kwestją prawną lub faktyczną, jak w oczach statystyków staje się cyfrą. Kiedy żołnierza odprowadzono do Furty, aby go później zabrać z kupą włóczęgów których sądzono w tej chwili, Derville skorzystał z prawa, które pozwała adwokatom wchodzić wszędzie w gmachu sądowym, udał się za nim do Furty i patrzał długą chwilę na niego, zarówno jak na indywidua wśród których się znajdował. Przedpokój Furty przedstawiał wówczas widok, jakiego na nieszczęście ani prawodawcy, ani filantropi, ani malarze, ani pisarze nie zachodzą studjować. Jak wszystkie laboratorja palestry, przedpokój ten jest to ciemna i cuchnąca izba, której ściany stroi drewniana ławka zczerniała od ciągłego pobytu nieszczęśników, przybywających na tę schadzkę nędz świata, na którą żaden z nich nie chybi. Poeta powiedziałby, że słońce wstydzi się oświecać ten straszliwy ściek, przez który spływa tyle niedoli! Niema ani jednego miejsca gdzieby nie usiadła jakaś kiełkująca lub dojrzała już zbrodnia; ani jednego miejsca gdzieby się nie znalazł jakiś człowiek, który, wtrącony w rozpacz lekką plamą, jaką spra-
Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/208
Ta strona została przepisana.