Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Co takiego?
— Sprzedam swój pałacyk, aby spłacić to, co ci jestem winna.
— Co ty możesz mi być winna, mnie która ci jestem winna życie? Czyż mogę kiedy wypłacić się wobec ciebie? Jeśli moje małżeństwo kosztuje cię najlżejsze poświęcenie, nie chcę wyjść za mąż.
— Dziecko!
— Droga Nataljo, rzekł Paweł, zrozum, że to nie ja ani twoja matka wymagamy tych poświęceń, ale dzieci...
— A jeśli nie wyjdę zamąż? przerwała.
— Więc mnie nie kochasz? rzekł Paweł.
— Ej, ty mała warjatko, czy ty myślisz, że kontrakt ślubny to domek z kart, na który możesz sobie dmuchać wedle zachcenia? Ty ciemna główko, nie wiesz, ile mieliśmy kłopotu, aby wykroić majorat dla twego najstarszego syna? Nie wtrącaj nas z powrotem w kłopoty, z których ledwośmy wybrnęli.
— Czemu rujnować mamę? rzekła Natalja, spoglądając na Pawła.
— Czemu jesteś tak bogata? odparł z uśmiechem.
— Nie kłóćcie się zanadto, dzieci, jeszczeście się nie pobrali, rzekła pani Evangelista. Pawle, rzekła, nie trzeba tedy ani podarków ślubnych, ani klejnotów, ani wyprawy. Natalja ma wszystkiego poddostatkiem. Pieniądze, które wydałbyś na podarki, zachowaj raczej na to aby wam zapewnić na stałe trochę zbytku w domu. Nie znam nic głupszego, bardziej mieszczańskiego, niż wydawać sto tysięcy franków na koszyczek, z którego nie zostaje z czasem nic, oprócz starej szkatułki wyścielonej białym atłasem. Natomiast pięć tysięcy przydanych rocznie na tualetę, oszczędza młodej kobiecie tysiąca kłopotów i zostaje jej na całe życie. Zresztą, pieniądze, którebyście obrócili na koszyczek, będą potrzebne na urządzenie twego pałacyku w Paryżu. Wrócimy do Lanstrac na wiosnę, bo w ciągu zimy Solonet zlikwiduje moje sprawy.
— Wszystko idzie jak najlepiej, rzekł Paweł uszczęśliwiony.