Strona:PL Balzac - Kontrakt ślubny; Pułkownik Chabert.djvu/91

Ta strona została przepisana.

zywał to galimatjasem; otóż zdaje mi się, że niema nic jaśniejszego pod słońcem.
— Pozwoli pani...
— Proszę pana, ciągnęła wdowa nie słuchając, jeżeli pan nie ocenił znaczenia tych warunków w czasie wspólnej konferencji, bardzo szczególne jest, że pan tego nie przemyślał w ciszy gabinetu. To nie może być nieudolność.
Młody rejent pociągnął klientkę do saloniku, powiadając sobie w duchu: „Mam więcej niż tysiąc talarów za rachunek z opieki, tysiąc za kontrakt, sześć tysięcy franków sperandy za sprzedaż pałacyku, razem piętnaście tysięcy franków do ocalenia: nie gniewajmy się“.
Zamknął drzwi, zmierzył panią Evangelista zimnem spojrzeniem rejenta, odgadł uczucia które nią miotały i rzekł:
— Łaskawa pani, kiedy ja, być może, przekroczyłem dla pani granice sprytu, czy pani chce zapłacić moje oddanie w taki sposób?
— Ależ...
— Proszę pani, nie obliczyłem skutków donacji, to prawda, ale jeżeli pani nie chce hrabiego Pawła za zięcia, czy panią kto zmusza? Czy kontrakt podpisany? Niech pani przyjmie gości i odłóżmy sprawę. Lepiej zadrwić z całego Bordeaux, niż dać zadrwić z siebie.
— Jak to usprawiedliwić przed całem towarzystwem, już uprzedzonem przeciw nam?
— Omyłką popełnioną w Paryżu, brakiem jakiegoś dokumentu, rzekł Solonet.
— Ale nabyte grunty?
— Panu de Manerville nie zbraknie posagów ani partji.
— Tak, on nie straci nic, ale my wszystko!
— Panie, odparł Solonet, mogą mieć hrabiego tańszym kosztem, jeśli dla pani tytuł jest najwyższą racją.
— Nie, nie możemy igrać tak z naszym honorem. Złapałam się